Zamierzałam dzisiaj pokazać kolejną bluzeczkę na szydełku, ale nastąpiła mała zmiana planów, bo chciałam napisać parę słów o czasie. Moim czasie. Pracuję tradycyjne - pięć dni w tygodniu po osiem godzin, do tego dojazd do pracy zajmuje mi półtorej godziny w jedną stronę. Na szczęście moja praca nie wymaga dodatkowego przygotowywania się w domu, więc nie zabieram jej ze sobą, a w autobusach i tramwajach mogę czytać. W domku mam swoje obowiązki (i nie będę się tu rozpisywać specjalnie na temat mojego życia osobistego, ale życie z osobą w późnym stadium choroby Alzheimera to nie bajka), do tego mam też inne zainteresowania poza robótkami ręcznymi. Dlatego też bardzo rzadko zgadzam się zrobić coś na zamówienie - i zwykle jest to coś drobnego. Zawsze w takim wypadku staram się uświadomić osobie zamawiającej, że zrealizowanie zamówienia może zająć bardzo dużo czasu, z prostego powodu - nie mam czasu. Paradoksalne prawda?
Ten długi wstęp dedykowany jest A., która pewnie nigdy go nie przeczyta, ale może ja poczuję się lepiej. A. zobaczyła jak robię bransoletkę - blisko dwa miesiące temu - i stwierdziła, że robię ją dla niej. Pewnie, czemu nie - obiecałam jej przynieść skończoną biżuterię do obejrzenia wraz z moim standardowym zastrzeżeniem o czasie. To ostatnie jakoś nie dotarło - i ponawiane z coraz większym rozdrażnieniem pytanie o to kiedy skończę już dawno mnie przestało bawić. Wczoraj w końcu skończyłam tą diabelnie wyczekiwaną bransoletkę - zaniosę ją w poniedziałek i wreszcie będę miała spokój. A jest jeszcze jedna, którą miałam zrobić i nawet nie zaczęłam dla kolejnej osoby (tutaj nie bardzo docierają tłumaczenia, że upatrzony kolor koralików po prostu się wyprzedał). Nie lubię orzekać o czymś ostatecznie - ale postaram się już nikomu nie obiecywać zrobienia czegokolwiek - to zbyt wyczerpujące.
A oto wypytywana bransoletka:
I komplet, który robiłam dla siebie od maja: długi naszyjnik i bransoletka z pięknych koralików preciosa. Mój aparat nie lubi czerwonego, więc nie widać za dobrze, ale mieszanka kolorystyczna jest energetycznie oszałamiająca - część się pięknie błyszczy, część równoważy blask matowym połyskiem w różnych odcieniach czerwieni, pomarańczu i różu. Do tego znalazłam wreszcie idealne miejsce na żabią zawieszkę.
Kolejna wpadła za szafę i tam leżała dobre kilka miesięcy, aż zwątpiłam, w swoją pamięć czy aby na pewno ją zrobiłam. Niedawno ją znalazłam i teraz mam i bransoletkę i takie same koraliki na następną.
A na koniec trochę fiołków. Kwitnie mi pierwszy z kupnych w maju maluszków - nazywa się Green Lace.
I dorosły fiołek kupiony wczoraj na pobliskim rynku - mimo, że obiecałam sobie już więcej nie sprowadzać roślinek na całkowicie zapchany parapet.