poniedziałek, 19 marca 2012

Robótkowy wyrzut sumienia

Dostałam jeszcze w grudniu torbę różnego rodzaju włóczek od ciotki - w wśród nich dwa kłębki moherowej przędzy. Sama nigdy bym jej nie wybrała, bo kłaczy się niemiłosiernie, a  kolory przechodzą w następne w krótkich odcinkach więc robótka wychodzi w moim odczuciu niesamowicie pstrokata. Z drugiej strony był to ulubione kolory ciotki, która przy każdej następnej wizycie dopytywała się co ciekawego wymyśliłam z tych właśnie motków. A ja nie mogłam dopasować żadnego sensownego wzoru, wypróbowałam kilka (naście) i sprułam. W końcu postanowiłam zrobić własny wzór, który byłby maksymalne uproszczony, odpowiedni do dużego szydełka i łatwy do zamknięcia w momencie gdy niespodziewanie skończy się włóczka. Żeby lepiej widać próby sprawdzałam pomysły na resztkach z turkusowej peonii, a dopiero później przeniosłam się na moher. 

W sumie chusta wyszła mała, za to niesamowicie ciepła. I pstrokata. I drapiąca. Zupełnie nie dla mnie. Myślę, że ją wymoczę w płynie zmiękczającym i dam ciotce, gdy nas odwiedzi następnym razem i będzie pytać o swoje kłębki.

1 komentarz:

  1. Ale na zdjęciach wygląda świetnie:) Też nie lubię drapiących włóczek;)

    OdpowiedzUsuń